Ponownie zainspirowana i zauroczona prześlicznymi pikowaniami Wiesi postanowiłam i ja spróbować. Do tej pory z wolnej ręki zazwyczaj pikowałam lotem trzmiela i tyle. No czasem coś innego, ale raczej w niewielkich ilościach.
Jednak zawsze zachwycałam się pracami pięknie wypikowanymi na dużych powierzchniach.
Ach, te zakrętasy, zawijasy przepięknie skomponowane.... W moim mniemaniu - dla mnie nieosiągalne. I tak sobie w środku tęskniłam za tymi zawijaskami . Raz, czy dwa nawet spróbowałam z beznadziejnym efektem. Bo to tylko tak wygląda jakby "machało się" ręką lekko, od niechcenia, a wzór sam się tworzy.
W moim przypadku sprawdziła się mądrość "Gdy uczeń dojrzeje, zawsze znajdzie się nauczyciel". Znalazła się Wiesia, na wyciągnięcie ręki, tuż obok, bo raptem parę kilometrów ode mnie, która całkiem niedawno zaczęła tę sztukę opanowywać i w krótkim czasie doszła do perfekcji. Nastąpiło u mnie wielkie "Wow" i zrodziła się myśl, że jest to jednak do opanowania. Tak zaczęłam swój czas pikowania...
Nauki pobieram najczęściej wirtualnie od Wiesi, która bardzo chętnie dzieli się doświadczeniami w swoim blogu w cyklu "Pikowany piątek" i od Lori Kennedy.
To pierwszy mój uszytek, gdzie główną rolę odgrywają pikowanki.
Za radą Mistrzyń pikowanie ćwiczę "na sucho" i myślę, że przede wszystkim tego rodzaju ćwiczenia nadają lekkość ręce przy właściwym pikowaniu maszyną.